Droga dłużyła się. Wyruszając z Krainy, którą kochał, która była jego domem, która go wychowała, i w której został obdarzony swoimi zdolnościami, nie spodziewał się, że droga, którą dane mu będzie przybyć będzie tak długa. Stepowe równiny zdawały się nie mieć końca. Tylko od czasu, spłoszone stado dzikich koni, wznosiło wstęgi kurzu nad polami. Widoczne były one z daleka, tak, że dla wędrowców, którzy zapuścili się w te strony, stanowiły jedyne urozmaicenie, od otaczających ich równinnych ziemi. Po czterech dniach, które zdawały się wiecznością, o wschodzie słońca, zobaczył po raz pierwszy na horyzoncie coś, co nie wyglądało jak wszechobecny jeszcze tak niedawno step. Zieleń która widniała na horyzoncie była jakby ulgą dla oczu, dającą
możliwość nadania sobie nowego celu, celu do którego warto było dążyć, do celu, który tak bardzo przypominał dom...